16 października 2008

4,5 V

Kolejna sprawa, która w zasadzie bulwersuje mnie od dawna.

Zapewne każdy spotkał się już z niejednym urządzeniem zasilanym napięciem 4,5 Volta. Kiedyś była od tego specjalna (tzw. "płaska") bateria - ale od dawna już takich nie widziałem. Obecnie stosuje się 3 "paluszki" - albo AA albo AAA.
Czemu się czepiam? Chcąc oszczędzić i być bardziej proekologicznym, z założenia stosuję akumulatorki zamiast zwykłych baterii. Dzięki temu nie muszę tak często wyrzucać ani utylizować tych zużytych ogniw.
A teraz niech mi ktoś wskaże ładowarkę, która JEDNOCZEŚNIE naładuje komplet 3ech baterii! Nigdzie takiego nie widziałem! Dlaczego się ciskam? Sprawa chyba oczywista - niby mogę kupić sobie 4 akumulatorki i jeden używać gdzie indziej. Problem jest jednak jeden - nierównomierne naładowanie / rozładowanie ogniw, które w przypadku ich pomieszania znacznie skróci ich żywotność i pojemność. W zasadzie w takiej sytuacji kupno akumulatorów staje się nieopłacalne ekonomicznie...

Dziękuję bardzo drodzy producenci sprzętu za zmuszanie mnie do kupna zwykłych baterii...

18 marca 2008

[Czytanie] Nocna Straż

Świeżo po lekturze najnowszego tomu Prattcheta przetłumaczonego na polski nie wypada nie podzielić się wrażeniami.

(Notka: teraz już nie jestem na świeżo, ale najwyższy czas dokończyć tego posta :))

Żadnego streszczania fabuły, bez spoilerów. Krótko i konkretnie - mimo, że podczas całej lektury tak serdecznie i solidnie zaśmiałem się może ze trzy razy, to uważam to za jedną z najlepszych odsłon cyklu. Głęboka i przemyślana dość mroczna historia jest świetną kalką działalności rewolucyjnej, stosunków międzyludzkich i miotających nimi pragnień.
Dla miłośników Świata Dysku wspaniałe pogłębienie świetnie narysowanych postaci Vimesa i Vettinariego (w sumie chyba dwie z trzech moich ulubionych postaci w całym cyklu) - dowiadujemy się zwłaszcza sporo o samym Patrycjuszu, jego przeszłości i motywacji. Autentycznie przeraża :)

Polecam. (5+)

3 marca 2008

50/60

Krótka uwaga dotycząca obowiązującego domyślnego ograniczenia szybkości (50km/h). Całe mnóstwo osób marudzi, że nie widać żadnej poprawy po jego wprowadzeniu, że nie zmieniła się ilość samych wypadków ani ich śmiertelność.
A z drugiej strony niemal 100% kierowców (poczynając od policjantów i straży miejskiej a wyłączając chyba tylko "eLki" i ich kierowców) przyznaje, że niemal nigdy się do niego nie stosują właśnie dlatego, że nie widać efektów.
No i nie dziwne - nigdy ich ku*wa nie będzie, jak nikt ich nie zacznie wprowadzać w życie. Kolejne idiotyczne błędne koło tego świata i pretensje do innych za własną głupotę...

2 marca 2008

(Z)myślnia

Kto czytał ten wie - Jacek Dukaj i "Czarne Oceany" (co nieco z tego o czym będę pisał można znaleźć w tym WĄTKU, tam też inne odwołania, warte przejrzenia). Temat tyleż kontrowersyjny co ciekawy - w wielkim uproszczeniu i skrócie - sugerowane jest istnienie jakiegoś rodzaju "pola", w którym funkcjonują tak zwane psychomemy - jednostki pamięci, wspomnień i myśli poszczególnych jednostek inteligentnych (zasadniczo ludzi), przenikające się i niejako tworzące samoistny byt, z którego czerpią i do którego wszyscy wlewają. Tłumaczy to co ciekawsze zjawiska typu "pamięć formy", czytanie w myślach, empatia. Dodatkowo o bezczasowej i bez-przestrzennej formie - wygodne.
Dlaczego o tym piszę? Otóż, od kilku dni jakoś chodzi mi ta książka po głowie (a czytałem ją grubo ponad rok temu) - zupełnie nie przypominam sobie co wywołało pierwsze skojarzenie, ale zaczął mnie nurtować problem "praw dostępu" do informacji zapisanej w myślni a szczególnie przez bliźniaków.
Bo tak mnie zastanowiło - może oni wcale nie odczuwają "siebie" na odległości, swoich uczuć a po prostu "czytają" ze zbliżonego (lub nakładającego się) obszaru myślni. Czyżby miało to oznaczać, że kluczem jest bioelektryczny wzorzec mózgu, który jest dość prostą pochodną kodu genetycznego? Czy w takim razie mój ewentualny klon będzie w stanie korzystać z DOKŁADNIE tego samego obszaru co ja, czyli będzie "mną" nie tylko ciałem ale i umysłem? (Pomijam kwestię kotwiczenia i posiadania duszy, ale kto wie - może też jest podpięta genetycznie, a może to właśnie dusza jest częścią myślni i po śmierci sobie w niej w pełni świadomie funkcjonuje? I wtedy Bóg mógłby bardzo prosto faktycznie być wszechwiedzący, nieskończony i tak dalej - niezależnie czy "byłby" ową myślnią czy po prostu miałby dostęp na prawach administratora:) No nieważne - to tylko filozoficzna interpretacja.)
I czy można pogwałcić ten klucz biologiczny i czytać czyjąś myślnię? A telepatia? A chociażby wydarzenie z wczoraj:
Odwiedziła mnie znajoma, której towarzyszył człowiek, którego widziałem pierwszy raz na oczy, praktycznie nic zupełnie o nim nie wiedziałem, a jednak od pierwszego słowa doskonale się zgadywaliśmy - podobne zabawy słowem, sporo wspólnych zainteresowań i zbieżnych przemyśleń. Oczywiście można się po prostu zżymać, że to zwykły przypadek, ale z drugiej strony dlaczego przyjęliśmy taki a nie inny początek rozmowy (którego ja w zasadzie nie praktykuję z obcymi) oparty na pokręconych grach słownych i "filozowaniu" z przymrużeniem oka? I to praktycznie bez żadnego wstępu na wybadanie "przeciwnika" - forma przyszła zupełnie naturalnie i sama... Może w takim razie, jakieś obszary mózgu rozwijające się podobnie (ale z różnych genów) i dające pewne wspólne zainteresowania, poglądy itp, po prostu dają dostęp do wspólnych obszarów myślni, takich miejsc publicznej wymiany i kształtowania opinii? A te obszary zakodowane "kluczem prywatnym" tylko do unikalnych? W końcu nawet jednojajowe bliźniaki mają inny kod genetyczny, chociaż bardzo podobny.
A co takimi zjawiskami jak "wspólnota myśli", czy tak ważne w zakochaniu dzielenie się myślami, zjawisko dopasowania intelektualnego czy poglądowego, może albo wymaga dostępu do wspólnych obszarów myślni albo wyrobienia sobie odpowiednich grantów? I co na to badania wykazujące, że zakochane osoby mają niemal identyczny wzór przebiegu fal mózgowych? A jeśli to właśnie one są kluczem? (W obu znaczeniach tego słowa.)
Może i głupie, ale koncepcja myślni całkiem zmyślnie wiele z tych rzeczy tłumaczy. Aż strach się bać.

28 lutego 2008

Z ekologią za pan brat.

No i kolejny chory pomysł zaszczepiony do polskiej rzeczywistości. Wszystkie debilne "normy unijne" jak zwykle w Polsce przybierają wymiary absurdu.
Oto rusza ustawa (czy rozporządzenie, wszystko mi jedno) o segregacji odpadów. Znaczy to JA mam sfinansować sobie dodatkowe pojemniki na śmieci, JA mam zawrzeć umowy na zróżnicowane odbiory z firmami pokroju MPO czy Sita, to JA mam im płacić za 4x częstszy wywóz (przecież nie będą mi brudne butelki czy puszki gniły przez miesiąc w śmietniku - bo na pewno nie zamierzam tracić jeszcze energii, czasu i środków na ich mycie) i to JA mam to po nie wiem jaką cholerę segregować.
Skoro dziś słyszę w TV, że tylko 3% gmin ma programy recyklingu śmieci. Co, jak wiem z doświadczenia i obserwacji (co też pokazał jeden z odcinków "Włatcóf Móch"), oznacza po prostu, że moje z trudem poniesione wydatki zostaną załadowane do jednego kontenera i po staremu wywiezione na jedno wysypisko. I przecież jest to wszystkim wiadome i oczywiste, więc nie rozumiem po cholerę ludziom mydlić oczy, że mają segregować? Żaden z tych przemądrzalców się słowem nie zająknął o zakładach utylizacji i przetwarzania bo ich po prostu nie ma (a jak są to i tak za mało)!
Znaczy się, skoro nie rozumiem czemu, to jak zwykle chodzi o mamonę. A kto zarobi? Producenci kubłów, mimo wszystko worków na śmieci (a co w ręku będę nosił?) firmy oczyszczające i oczywiście ci cali "ekologowie", którzy jak zwykle zostaną sfinansowani przez tego komu pomogą okraść kogoś innego.
Kolejny rozbój w majestacie je***ego prawa. Bezczelne gnojki.
W takim razie proponuję rozwiązanie racjonalizatorskie: segregujemy do jednego wora puszki, do drugiego butelki, to trzeciego papier (albo spalamy w kuchni / kominku) i do czwartego resztę. Potem je elegancko układamy (zawsze tak samo - nie może być bałaganu, przecież jesteśmy eko-logiczni!) w JEDNYM pojemniku i niech sobie wybierają. Miały być posegregowane? Są! Chcieli w oddzielne pojemniki? No to proszę bardzo - worek też pojemnik (a na upartego pojemnik - w sensie kosz - jest oddzielony od siebie samego workami :P) Bezczelność za bezczelność.

25 lutego 2008

[Debata] Polskie kino? A co to takiego?

Znaczy się, że co? Że mówią po polsku? Bo, że jest polski reżyser albo aktorzy to jeszcze nic nie znaczy. O tak... mówią... I to zazwyczaj z taką ilością bezzasadnych bluzgów i wulgaryzmów, że jest to aż niesmaczne dla mnie, który przeciwko soczystej mowie zbyt wile przeciwko nie mam.
No to może rzecz się rozchodzi o polski scenariusz? O to na pewno! Albo ekranizacje lektur, albo filmy historyczne - jedno i drugie nudne i bezwartościowe, nie posiadające ani ciekawej akcji ani czegoś głębszego do przekazania - bo przecież skoro do tej pory mało kto wyciągnął właściwe wnioski z samej historii, tym mniej jest prawdopodobne, że zrozumie - spłycony przecież - przekaz filmu. Albo polskie komedie - może i dobre, czy śmieszne; ale praktycznie nie zrozumiałe już nawet nie tylko dla ludzi z zagranicy ale i dla naszego młodego pokolenia - ciągłe odwołania do "czasów minionych" też tego nie zmieniają. Do tego postępująca brutalizacja, która powinna charakteryzować kino sensacyjne, a które bardziej przypomina mało efektowne i bardziej reportaże niż filmy - telewizyjne seriale kryminalne (polskie oczywiście). Że nie wspomnę o schematyczności i banalności historii, dodatkowo ponownie beznadziejnym wykonaniu, średniej muzyce i nijakiej atmosferze.
No to może w takim razie kino familijne? Ja tam poza "Rodziną zastępczą", które w dodatku są tylko serialem TV nic nie kojarzę - a i to straszliwie sterylne, dla obcokrajowca cała ironia praktycznie niezauważalna.
Wspomniany w temacie debaty "Katyń" - nie oglądałem i nie zamierzam. Historia Katynia jest mi znana i od dawna mam wyrobiony pogląd (i zdecydowanie bardziej radykalny) i oglądani jej w kinie jest dla mnie równie interesujące jak historia jakiejś bitwy dwóch afrykańskich plemion - w niczym mnie nie ubogaci, a tylko wkurzy ludzką niegodziwością i podłością. Albo wykonaniem; jak dla mnie jedna siara i marnowanie czasu i zdrowia.
A inne rzeczy? Reszta już dotyczy nie tylko kina polskiego, ale kina w ogóle (polskie samo w zasadzie nic już więcej do światowego dorobku filmowego więcej nie wkłada).
Seriali obyczajowych (jak i filmów dramatycznych) nie oglądam z założenia - gówno mnie obchodzą łzawe historie zupełnie mi obojętnych ludzi; zbyt wrażliwy jestem żeby się tym niepotrzebnie biczować. Tak samo komedie romantyczne - "gówno-prawda" filmy o idiotach, którzy nie wiedzą czego chcą od życia, nie potrafią się dogadać ani nawet dokładnie podetrzeć. Historie bez morału, bez nauki, zazwyczaj mało śmieszne (a co raz częściej humorem kloacznym - może i dobrym na męski wieczór przy piwie (znaczy sam wulgarny humor, bo większość facetów nawet nie wie, że istnieje taki gatunek jak komedia romantyczna poza piekłem), ale na pewno nie na miły wieczór z ukochaną (albo jej mamą :D) i wszystkie rżnięte na jedno kopyto.
No to co pozostaje? Shrek, Star Trek, Lost, Prison Break, Heroes i cała masa innych,. z tych samych źródeł i kanonów. Właśnie - masa. Już się też zaczęły powoli przejadać. Już niedługo ostatnia lektura, którą uczniowie chętnie zobaczą w kinie (HP) już wkrótce zostanie ukończona (3 lata?), jak są kręcone inne rzeczy na świecie (Doom, Złoty Kompas itp) nawet nie wspomnę.
Obawiam się, że wkrótce nawet światowe kino czeka totalna nuda i zastój jak polskie (może poza coraz lepszymi efektami i akcją - samą czystą akcją - to już chyba jakieś kino interaktywne z grami by było lepsze) a zaraz potem totalny marazm.
Chyba, że jakiś kolejny geniusz pchnie tą zbłąkaną muzę na inne tory.

22 lutego 2008

Muzyka Duszy

Nie, nie będzie o Prattchetcie. Długo się zastanawiałem jak zatytułować tego posta i chyba takie podsumowanie jest najistotniejsze.
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że muzyka, którą słucham na co dzień pochodzi z pogranicza gatunków, to składy łączące w swojej twórczości odległe rodzaje i nurty muzyczne. Że wprawdzie cenię wirtuozów i "matematyków muzyki" pokroju Vaia, Satrianiego czy Dream Theater, to jednak przede wszystkim tym czego szukam w muzyce to piękno, harmonia i poruszenie ducha a nie tylko doskonała technika czy tzw. ważne treści.
Dlatego nie trawie praktycznie wszelkich nurtów z okolic rapu (tu akurat mam największą tolerancję), hip-hopu, house i tym podobnego prymitywu, który z muzyką ma wspólne tylko to, że do jego stworzenia użyto instrumentów muzycznych. Muzyka powinna posiadać rytm, melodykę (harmonię) i melodię, a w powyższych brakuje co najmniej 2 z 3.
Uwielbiam natomiast głośno puścić sobie ze słuchawek Rhapsody i ich "The Dark Tower of Abbys". I zgrzewają mnie pogardliwe spojrzenia i uśmieszki gdy wystukuję rytm na udzie lub stopą, gdy przebieram palcami po rurze w metrze (zamiast się jej zwyczajnie trzymać) wywijając esy-floresy riffów (niekoniecznie poprawnych) gdy czasem sobie dyryguję sekcji smyczkowej, a nawet gdy z błogim uśmiechem zamykam oczy i lekko poruszam głową unosząc się na fali muzyki.
I wiem, że nawet jak podkręcę głośność do oporu nie podzielę się nawet setną częścią tego uniesienia, które wówczas czuję. Nikt nie zobaczy tych zwiniętych w szaleńczym piruecie gitarowych riffów przetykanych nićmi wiolonczeli i skrzypiec jak spływają w dół wszystkimi nerwami wprawiając w drżenie i zachwyt każdą komórkę ciała, sprawiając że chcą zawirować w szaleńczym rytmie i wykrzyczeć czystą ekstazę. Najwyżej możecie dostrzec powrotny marsz perkusji splecionej z organami i smyczkami który objawia się gęsią skórką na mojej szyi i wyżej (i zapewne jeszcze bardziej błogim uśmiechem :))
Och, nie wątpię, że jest wielu których takie "symfoniczne cycki" tylko śmieszą. A ja uwielbiam gdy ostre brzmienia, zachwycające bogactwem form i dźwięków łagodzi delikatny kobiecy sopran w stylu Within Temptation czy Nightwisha (jeszcze z Tarją na pokładzie) czy Epiki albo dla odmiany Kamelota z rewelacyjnym głosem Roya zwłaszcza w duecie z Simone ("The Haunting"). Albo odwrotnie - gdy przerażające warkoty, wycia, charczenia i coś czego głosem nie można nazwać, gwałcą misterne konstrukcje linii melodycznej by tym bardziej podkreślić jej piękno, wdzięk i harmonię (Dimmu Borgir, Bathory, nawet kilka kawałków Daemonarcha i wiele innych pojedynczych majstersztyków stworzonych przez pokręconych poza tym autorów :D).
Kiedy słyszę jak w nowym utworze wspaniały monument wznoszą razem muzyka symfoniczna i metalowa, szykuję się już w duchu na wspaniałą ucztę i chwile prawdziwego odlotu bycia porwanym dosłownie i w przenośni na skrzydłach niewyobrażalnie pięknego i filigranowego stworzenia.
Bo mimo ogromnej ilości twórców z tych rejonów muzyki (i ich twórczej płodności) jest tylko kilka (naście) utworów, które tak szczególnie mnie poruszają. I chyba tylko 2-3, gdzie robi to też warstwa liryczna, np. Korpiklaani "Under The Sun" i Kamelot z utworem "Abandonned".
I tylko żal, że tych utworów z najwyższej półki jest za mało by zapchać mojego MP3 playera...

21 lutego 2008

[Filozoficznie] Szaleńcy i wizjonerzy.

Do napisania tego posta skłonił mnie fragment zapowiedzi gry "Scorpion" z numeru 149 (03/2008) magazynu CD-Action (przy okazji graczom go nie znającym (?!?!) szczerze polecam to czasopismo - na naszym rynku nie ma nic lepszego a i na światowym prezentuje się przyzwoicie - i nie, nic nie dostaję od Nich za reklamę :)). A cóż poza żartobliwą uwagą dotyczącą roku, w którym się dzieje gra - z którą to opinią od dawna się zgadzam - mnie tak poruszyło? Pozwolę sobie zacytować te fragmenty bez zbędnych przerw na komentarze:
"Po wyniszczającej wojnie wszystkim rządzą megakorporacje kontrolujące nienaruszone obszary i resztki populacji (...) szybciutko założyli nową korporację (...)" Nie posądzam autora zapowiedzi o naiwność - zwyczajnie zakładam, że parafrazował (albo i wręcz cytował) materiały prasowe, dema czy zapowiedzi na stronie (s)twórców gry - jeden z większych wydawałoby się banałów bezustannie powtarzanych przez kino, telewizję czy książki, że o grach komputerowych nie wspomnę.
Czego się tak naprawdę czepiam? Otóż tego schematu, że wielkie korporacje dążą do unicestwienia lub władania wszystkim. Po pierwsze: uważam, że tylko wariaci mogą mieć tak nierozsądne plany. Z czysto praktycznych względów - wyniszczenie ludzi spowoduje, że nie będzie już kogo wyzyskiwać, na kim robić kokosów, komu sprzedawać towary / usługi korporacji. Ponadto nie będzie komu wyprodukować prądu, benzyny, żywności - ba jaśnie przewodniczący nawet sam będzie musiał sobie umyć gacie w strumyku, o ile wcześniej jego armia wiernych ochroniarzy nie zje i jego samego w bratobójczej walce o przetrwanie. Żeby daleko nie szukać - wystarczy przeczytać "Mroczną Wieżę" Kinga (więcej o tej lekturze w innym poście, który powinien być wkrótce dostępny) by zobaczyć do czego doprowadziły rządy oszalałego Karmazynowego Króla i jego popleczników.
A właśnie - poplecznicy. Czy to taka wielka sztuka zlikwidować megalomaniackiego, dufnego w siebie szaleńca? A tak rzadko się to zdarza w fabułach. Pomijam to, że taki zły często ucieka po to by był materiał na sequel, ale to przecież dziwne by ktoś nie chciał przejąć jego imperium zła i kontynuować obłąkanego planu - oczywiście kolejny furiat.
Mogłoby się nasuwać w takim razie podejrzenie, że nawet jeżeli w rzeczywistości taką drogę upadku i bezmyślności obierze jakiś przywódca - to raczej prędzej niż później powinien znaleźć się ktoś rozsądniejszy, kto go tej władzy w mniej lub bardziej elegancki sposób pozbawi. Z wariatami nie ma żartów, zwłaszcza w rzeczywistości.
Pamiętam jak swego czasu zżymałem się przed żoną, że Goodking w swojej epickiej tele-powieści "Miecz Prawdy" (swoją drogą to temat na oddzielny post) chyba trochę przegiął opisując jak zdziczeć mogą ludzie po wpływem - logicznie rzecz ujmując - chorej, zgubnej i wewnętrznie niespójnej ideologii o ile tylko zostanie im przedstawiona w odpowiednim świetle. Uświadomiła mi w ogólnym ale obrazowym zarysie co sobie nawzajem robią rozmaite plemiona w Afryce, jakie bestialstwa, okrucieństwo i sadyzm ma tam miejsce. Bazując na tym przesłaniu pozwoliłem sobie na dalsze wnioskowanie.
Ktoś tymi ludźmi kieruje. Albo ma w tym jasno wytyczony cel (I zysk, bo przecież co innego, wszystkie wojny na świecie toczą się o możliwość dupczenia albo o pieniądze, czyli tak czy siak w efekcie o dupczenie (najwyżej za pieniądze) a wycieranie sobie mordy religią albo wzniosłą ideologią jest tylko zabiegiem marketingowym!), albo - co zostało udowodnione wcześniej - jest szaleństwem.
Trochę się zastanawiałem, czemu - często nawet mądrzy - ludzie dają sobą manipulować jednostkom albo grupom idiotów, szaleńców i skurw***ów? Czemu to ta hołota nagina do swojej pseudo moralności etykę zdrowych ludzi? Czemu ci lepsi w imię lepszejsprawy - zamiast się chować za tchórzowskimi twierdzeniami "humanitaryzmu" - po prostu nie wybiją albo gdzieś nie zamkną tych kretynów. Wiedzą przecież czym grozi głoszenie takich chorych ideologii (a chociażby Stalin, Hitler i podobne oczywiste przykłady), że tylko ich likwidacja w zalążku morze je ukrócić. Że społeczeństwo nie może sobie pozwolić na egzystencję takich pasożytów dla własnego dobra a hasła o poszanowaniu ich życia są po prostu śmieszne w kontekście głoszonego przyzwolenia na masową rzeź niewinnych i bezbronnych nienarodzonych dzieci.
Dlaczego? Dlaczego ludzie wiedząc jakim głupkiem jest Bush i tak go wybrali i za nim idą? Dlaczego w naszym kraju wybiera się ciągle różnej maści oszołomów. Dlaczego ludzie widzą tylko, że "ten kandydat ma więcej tez w swoim programie, z którymi się zgadzam" a nie dostrzegają, że w tym samym momencie ma postulaty, które są absolutnie nie do zaakceptowania i sprzeczne z poprzednimi (wzajemne wykluczanie możliwości realizacji - pośrednio lub nie - co za różnica!) albo z moralnością czy religią wyborcy?
Odpowiedź jaka mi sie sama nasunęła to taka, że ludzie na przywódców wybierają wizjonerów. Przeżywając swoje nędzne i szare życia instynktownie chcą, by kierował nimi ktoś, kto ma konkretną, kolorową (nawet jeśli jest czerwona jak krew) wizję przyszłości i ich życia. Dlatego tak łatwo przeróżnej maści oszołomom i szarlatanom przychodzi przekonanie innych do swoich pomysłów. Potem pozostałą rozsądną cześć można albo złamać albo zlikwidować. Bo ci wizjonerzy nie mają żadnych skrupułów przed usuwaniem przeszkód stojących na drodze ich wizji.
Przerażające i smutne zarazem.
Chcesz coś dodać? Zaprzeczyć? Skomentuj.

[Czytanie] Dlaczego nie przeczytam drugi raz "Mrocznej wieży"?

Teraz, po ponad roku od lektury ostatniego tomu tego - co tu kryć - największego dzieła Kinga, chyba nadszedł czas na uporządkowanie myśli i refleksję nad tym co do tej pory we mnie zostało. A mimo, że zapomniałem nazwy większości bohaterów i miejsc a chronologia może mi się mieszać to opowiedziana historia wryła się głęboką bruzdą w moją duszę i umysł.
Nie zamierzam tutaj rozwodzić się nad treścią tego dzieła, ani tym bardziej wdawać w szczegóły fabuły by nie psuć przyjemności tym, którzy mają zamiar je przeczytać. W wielkim skrócie - rewolwerowiec Roland początkowo sam a w kolejnych tomach z grupą towarzyszy - z czasem nawet przyjaciół stawia czoła demonom przeszłości i i przyszłości swojego i naszego swiata - i wogóle wszystkich światów. Jedno co zdecydowanie uderza w lekturze to beznadzieja tych swiatów, już zniszczonych, splugawionych; bezsilność tak bohaterów jak i czytelnika wobec ogromu zła, które już dawno się dokonało i w większosci przekreśla niemal wszelkie ich wysiłki nie tyle by przywrócić światy do wcześniejszego stanu, czy nawet do stanu równowagi - ale wręcz by pozostać przy życiu.
Niewątpliwie znienawidziłem szczerze Karmazynowego Króla, wiedźmę Adis, Walthera i ich popleczników - jeśli taki był zamiar Kinga to udał mu się znakomicie. Ale co za róznica czy bohaterowie ich ostatecznie pokonają czy łotrowie ci uciekną im bezkarnie - problem w tym, że oni już wygrali a bohaterowie tylko uganiają się za ich cieniami, które przeminęły. Walczą z cieniami zwycięstwa tych złych, oszalałych bytów. Przez co nie mają szans na zwycięstwo. Nie bez ogromnych poświęceń.
Nie wątpliwie smutna to epopeja, poruszająca ale i niezwykle przygnębiająca. Są fragmenty, ba całe tomy, do których raczej nie wrócę, właśnie z tego powodu - nie potrafiłbym przebrnąć ponownie przez te wydarzenia, tak przepełnione goryczą, smutkiem i bezsilnością. Nie chciałbym ponownie odczuwać strachu i bólu, który był udziałem postaci, z którymi przez te siedem tomów naprawdę się zżyłem.
Ale i tak nie żałuję. Polecam przeczytanie Mrocznej Wieży każdemu, komu nie jest obca litera s-f. Nie ma tam literatury grozy tak charakterystycznej dla Kinga, jest za to szczypta rycerskiej i mrocznej fantasy ale głównie steampunkowy, przygnębiający świat, który uległ zagładzie a teraz przechyla się przez krawędź unicestwienia. Nie jest to lektura ani łatwa, ani krótka, ani jak napisałem lekka - tym nie mniej po dobrnięciu do końca twój świat nigdy nie będzie już taki sam. Będziesz widzieć i patrzeć na to co cię otacza w zupełnie inny sposób - nie znam żadnej innej ksiażki (a przeczytałem ich w życiu co najmniej setki), która by utkwiła we mnie tak głeboko.

I za prawdę: dobrze się zastanów zanim przeczytasz zakończenie - słusznie uczynił King, że umieścił je niejako w dodatku - bo znacząco wpływa ono na odbiór całości. Niestety.

[Filozoficznie] Ramy modlitwy.

Tak mnie ostatnio naszło - czy tradycyjny znak krzyża rozpoczynający i kończący modlitwę nie jest w pewnym sensie szkodliwy. O ile zupełnie zrozumiały jest ten na początku - oto oznaczam teraz ten szczególny czas spotkania ze Stwórcą, wyrażam moją gotowość stanięcia z Nim twarzą w twarz (a właściwie w Oblicze :)), to ten kończący modlitwę budzi pewne wątpliwości.
Zdaję sobie sprawę, że w takiej liturgii godzin znak krzyża nie kończy - modlitwy zwłaszcza, że nie jest ostatni - ale stanowi tylko dopełnienie formuły błogosławieństwa. Tym bardziej wyrabiany tradycyjnym pacierzem nawyk kończenia każdej modlitwy tym czym się ją rozpoczyna (czyżby ludzkie poszukiwanie symetrii we wszystkim co robi? Jak bezsensowny z punktu widzenia liturgii nawyk żegnania się wodą święcona po zakończonej Eucharystii...) wywołuje we mnie pewien niepokój.
Oto znak ten nie jest już częścią błogosławieństwa (obecnego przecież też na końcu Mszy Świętej) ale sam jest zakończeniem czasu modlitwy, niejako odcinając go od czasu po modlitwie, słowem - od reszty życia. Takie odcięcie wytwarza poczucie nieobecności przed Bogiem w "zwykłym czasie", a jedynie w tym specjalnym przeznaczonym na modlitwę.
Myślę, że warto przyjrzeć się jak odbieramy ten kończący gest sami - o ile go wykonujemy. Czy jest tylko symbolem samym w sobie, czy niejako wyrzuca Boga z dalszego czasu? Ja chyba dla bezpieczeństwa zaprzestanę go praktykować - chcę by każdą komórką świadomości i podświadomości był On obecny w moim życiu, czynach i myślach przez cały czas.
Zdecydowanie nie zdecyduję się na rezygnację z tego rozpoczynającego (chociaż mogło by to znaczyć przecież, że całe moje życie jest modlitwą) - pozostawiłbym w celu przypomnienia sobie o tym, że teraz w sposób szczególny chcę się z Nim spotkać. Być może także po to by zaznaczyć początek kolejnego okresu tej mojej z Nim obecności, może jak podniesione w szkole dwa palce gdy chę zwrócić na siebie uwagę Nauczyciela, gdy chcę by rozmawiał tylko ze Mną, przez ten szczególny moment "lekcji", gdzie przecież cały czas jesteśmy razem i powinienem o tym pamiętać by moje zachowanie nie ulegało nawet na moment pogorszeniu, gdyż ten Nauczyciel nigdy nie opuszcza mojej klasy. Nawet gdy ja wychodzę sobie na przerwę.
Zapraszam do dyskusji.

19 lutego 2008

[Gaming] Dark Orbit

Ha, nareszcie jakaś odskocznia po Menelach. Po dwóch wieczorach spędzonych na Mrocznej Orbicie, muszę przyznać, że pozytywne pierwsze wrażenie, nie umarło.
W zasadzie mógłbym to określić jako Eve Online dla ubogich - latasz statkiem kosmicznym, rozbudowujesz go, dozbrajasz, zbierasz rudy, walczysz z alienami i innymi wrogimi graczami.
Sama rozgrywka dość szybko niestety staje się dość monotonna, nie zauważyłem jakiś specjalnych czy dodatkowych opcji, może poza menu Klan (nie zgłosiłem się do żadnego - trochę to drogie, oszczędzam na większy statek).
Miłe jest rozwiązanie części płatnej - nie dają wielu poważniejszych benefitów poza znacznie przyśpieszonym rozwojem (za PLNy kupuje się po prostu dość rzadki minerał niezbędny do zakupu lepszych statków i komponentów oraz do "wskrzeszania" - wstępnej naprawy zniszczonego statku.)
Reszty zasad wersji płatnej poza reklamowanymi jeszcze nie czytałem dokładnie - na razie nie planuję wersji płatnej - bo całkiem satysfakcjonujące jest granie i bez niej, ot po prostu więcej trzeba się "nabiegać" (no wiadomo, że polatać) żeby uzbierać kasę, minerały, sprzęt.
Co może być najważniejsze dla początkującego gracza to stopień jego ochrony przed starymi wyjadaczami. Otóż tu praktycznie każdy może spuścić ci łomot, bez żadnych ograniczeń poziomowych (może i jest coś w regułach, ale do tej pory wpakowałem się kilka razy na ogromne rozbudowane, otoczone rojem dronów kolubryny, które po prostu anihilowały mój stateczek) pod warunkiem, że cię dopadnie. Są na mapach sfery ochronne (portale i statki bazy) gdzie każdy jest nietykalny, praktycznie strefy wokół statku bazy wybranej strony są wolne od wrogich okrętów (chyba, że jakiś się przedrze przez portal i nie dopadną go ci co się tam czają :-) A nawet jeśli - to i tak jest on dobrze oznaczony na mapie (z tego co się zorientowałem - o ile jakaś przyjacielska jednostka go widzi) i można uciec w bezpieczne miejsce. Tego ułatwieni anie ma już w dalszych sektorach, niestety - a tam wrogowie latają już całymi stadami.).
Reasumując - z odpowiednią dozą cierpliwości można sobie we w miarę przyjaznym środowisku podpakować okręt do stopnia umożliwiającego przynajmniej przeżycie spotkania z wrogim okrętem (po 2 wieczorach mam już niemal gotówkę na zakup największego kadłuba dostępnego za gotówkę (dwa najlepsze tylko za Uridium - wspomniany cenny minerał).
Niestety zestaw dostępnych misji (zapewniających jako takie lepsze dodatkowe wynagrodzenie w postaci kasy, PDków i Uridium czy swoistych punktów prestiżu) szybko zmusza do opuszczenia względnie bezpiecznego schronienia macierzystego sektora.
Ogólnie polecam zapoznanie się z produkcją już teraz i samodzielną ocenę i weryfikację. Ja na pewno napiszę więcej za jakiś czas - jak poznam grę lepiej i dokładniej. Póki co po tej krótkiej relacji z pierwszego wrażenia - zestawienie plusików i minusików, które raczej już nie ulegną zmianie:
+ świetna oprawa graficzna
+ jest dźwięk, nie zachwyca ale to raczej wyjątek w browserówkach
+ wydaje się, że dość dobrze zbalansowana część płatna i darmowa
+ zlokalizowana na wiele języków (w tym Polski), czat chyba jest rozdzielony i wyświetla tylko komunikaty od np. Polaków - nie widziałem tekstów od innych osób niż Polacy
+/- ogromna ilość graczy, niestety większość już doświadczona
- interfejs miejscami niezbyt czytelny (np. okno sprzedaży surowców do zamykania ma tylko ledwo widoczny krzyżyk - niby standard w Windows, ale nie w oknach w zasadzie dialogowych, zwłaszcza ze to okienko dość zlewa się z pozostałą grafiką, a nie jest zwykłym popupem)
- gra wymaga Flasha/ Shockwave'a - niektórym nie pójdzie, zwłaszcza, że chyba łączy się po jakiś dziwnych portach - w każdym razie w pracy grać nie mogę :( :)
- jednak pewna monotonnia

18 lutego 2008

[Gaming] Menele

Oto ostatnio odkryta przez Qbusa witryna z jeszcze jedną grą przeglądarkową - Menele.
Gra jest raczkującą przeróbką popularnego The Crims, straszliwie ubogą wizualnie z dość upierdliwym interfejsem (absolutnie nie przeszkadzają mi reklamy, ale szczególnie wkurza mnie menu bez kategorii, ogromne, zajmujące 1/2 - 1/3 ekranu [zależnie od rozdzielczości] logo wymuszające ciągłe przewijanie ekranu - gra nie doładowuje dynamicznie praktycznie nic.
Po tygodniowym graniu (8 lvl) i zainwestowaniu kilkunastu złoty w płatne wskrzeszania na usta cisną się raczej głównie gorzkie słowa. Takie tam moje zestawienie zadów i waletów:
+ ciekawy, zabawny, okraszony czarnym humorem klimat,
+ nieźle oddane realia menelskiej egzystencji, jej celowości (%), siły napędowej (%)
+ SZPERanie :)
- mała ilość graczy (<2000), ale to i tak za dużo - udało mi się dochrapać pozycji w pierwszych 4 stówach, ale i tak nieustannie dostaję łomot
- bardzo ubogi i niewygodny interfejs
- licha ochrona początkujących
- częsta śmierć praktycznie wymuszająca inwestowanie dużych ilości realnej gotówki,
- alternatywą jest praktycznie brak możliwości rozwoju nowego gracza, który nieustannie traci cały dorobek ostatnich dni
- nawet dość przypakowana postać nie ma szans w starciu z atakującą ją, silniejszą o kilka poziomów postacią nastawioną na łupienie low-leveli, i tym samym jeszcze szybciej się rozwijającą
- niemal przy każdej walce (będąc zaatakowanym) traci się i życie i posiadaną broń, co oznacza ogromne koszty i kolejne inwestycje, w praktyce bez płacenia praktycznie nędzną egzystencję bez możliwości rozwoju
- nie ma bezpiecznej pory - są postrzeleńcy, którzy grają nawet o 4 nad ranem, w godzinach pracy, podczas przerwy obiadowej, wieczorem, rano
- brak ochrony na średni czas nieobecności 0.5 - 3 dni. Praktycznie najlepiej jest po prostu zginąć i poczekać te 72h na wskrzeszenie - najtaniej
- kolejny źle zbalansowany produkt, nastawiony na wyciąganie kasy od graczy

Ostatecznie polecam zapoznanie się z nim (głównie ze względu na humor) ale absolutnie nie dać się wciągnąć. Gra na kilka wieczorów, potem zwyczajnie wk***ia.

17 lutego 2008

[Debata] Co o Tobie wiedzą z sieci?

Na szczęście niewiele - dokładnie to co co chcę by było wiadome - LinkedIn, GoldenLine, nic istotnego na Naszej Klasie, prywatna strona www, na której nie ma nic oprócz mojego CV, konto na X-FIRE i jakiś 1-2 drobiazgi, których się nie wstydzę. Nawet tego bloga prowadzę oficjalnie anonimowo.

Czy to niebezpieczne - na pewno nie bardziej niż odebranie telefonu na ulicy w kiepskiej dzielnicy (heh, czuję, że rymuję). Na razie nikt mnie z telefonu nie skroił, nie obrobił też i w necie, nie oszwabił na Allegro itd. Fart? Opaczność Boska? Być może...

Ale pewnie zasługę mają i ci, którzy są łatwiejszym, lżejszym i lepiej rozreklamowanym kąskiem. Dzięki wam o wspaniałomyślne wabiki :P

Ja być może mógłbym uchodzić za osobę zamożną (zwłaszcza w pewnych kręgach) patrząc na to co robiłem i robię - ale zapewniam, że nawet rower mam na kredyt :) Więc nawet takie potencjalnie niebezpieczne informacje jak zdjęcia luksusowych mieszkań czy aut w realu mogą się okazać dość mylące, mało aktualne a często nawet zmyślone. Zakładam, że co bystrzejsi przestępcy i tak kierują się bardziej konkretnymi, weryfikowalnymi danymi. Być może się mylę, ale póki co krzywda mnie nie spotkała - po prostu uważam na siebie.

[Mobile] Nihil "porządne" sub sole?

Jako umiarkowanie zadowolony były użytkownik SPV M3000 (znanym także jako Qtek 9100 i pod kilkunastoma innymi) w momencie jego padu (bezustanne wyłączanie się) i skończonej gwarancji (18 miesięcy! rozbój w biały dzień) postanowiłem poszukać jakiejś alternatywy. Jako osoba dość aktywna zawodowo, zabiegana, zapominalska nie mogłem sobie wyobrazić urządzenia bez wbudowanej wygodnej klawiatury i dotykowego ekranu. Jako zapamiętały gadżeciarz - nic gorszego niż to co miałem do tej pory.
Jako, że żaden z rodzimych operatorów w danym momencie nic sensownego nie proponował, a wkrótce kończyła mi się umowa postanowiłem po raz pierwszy kupić coś zwyczajnie w sklepie (na raty ofcoz) i abonament obniżyć do niezbędnego minimum.
Jako, że faworyzowany przeze mnie TyTN II nie był jeszcze dostępny (i nieprędko miał być) postanowiłem poszukać czegoś zupełnie innego. Mój wybór padł na Nokię, która akurat wtedy zalała rynek paroma obiecującymi cacuszkami. Pojawił się nowiuteńki (u nas) E90 Communicator i był już dostępny od jakiegoś niemalże identycznie wyposażony N95. Mimo, że pamiętając tragiczną jakość fotek SPVki kusiła mnie N95 (miałem nadzieję, że to 5Mpx da radę) i sporo niższa cena. Ale zacząłem czytać...
I co widzę? Telefon wyposażony w super oprogramowanie, organizery, pocztę, komunikatory, GPS ma tylko zwykłą, badziewną klawiaturę T9 i normalny statyczny ekran! To przeważyło szalę... Udałem się do sklepu i nabyłem E90. O wrażeniach za chwilę, najpierw trochę goryczy na systemy ratalne:
Otóż proszę bardzo - 0% jest dostępne, ale tylko na 10 miesięcy. No, ale mówię sobie - 300 PLNów miesięcznie to spory wydatek, spytam o raty na 30 i 20 miesięcy. Musiałbym być chory by się w nie pakować - musiałbym przepłacić odpowiednio 2k i 1k podczas okresu kredytowania! Trudno, jakoś przeżyję taką ratę.
Natomiast samo urządzenie niestety nie jest pozbawione wad - jest ciężki, głupieje rozpoznawanie numerów (zwłaszcza przy dodaniu numerów kierunkowych państw), brakuje dotykowego ekranu, moduł GPS jest straszliwie wolny, backup gubi pliki, świruje zmiana kart, zginęły mapy z Nokia Maps i nie chce ich za nic dociągnąć, wewnętrzny ekranik rysuje się klawiaturą i to chyba tyle.
Natomiast jest to najsolidniejszy telefon jaki miałem okazję mieć w ręku, twardy, porządnie pomalowany, nic nie trzeszczy (może poza klapką osłony karty microSD i po ostatnim upadku - klapką baterii), farba się nie wyciera (jak w N95 i np. Ericssonie P1). Klawiatura wewnętrzna jest REWELACYJNA! Bardzo wyraźne i świetnej jakości ekrany. Intuicyjna (zaskoczenie!) i dość prosta a jednocześnie rozbudowana obsługa i nawet brak dotykowego ekranu nie daje się bardzo we znaki - co prawda nie pogram już sobie w AoE, ale przeglądanie internetu (Firefox, rewelacja na komórki swoją drogą, strony praktycznie nie różnią się od tych oglądanych na PC - kłopoty są tylko z animacjami Flash i Shockwave) jest nawet dość wygodne.
Pomarudziłbym jeszcze na brak podświetlenia dżojstika i klawiszy po bokach dużego ekranu - co prawda można łatwo zapamiętać ich położenie, ale niesmak pozostał.
Ogólnie duży plus dla Nokii, niestety za wydanie tak paskudnie zmarnowanego potencjału N95 ode mnie wielki minus.

Początek

Dlaczego?
Wiele zmian ostatnio w moim życiu, niektóre radykalne, czasem warto podzielić się refleksjami, anegdotami czy zasłyszanymi żartami. Na pewno będę chciał podzielić się refleksjami z tego co się już wkrótce będzie działo (a np. wreszcie przymierzam się do kupna mieszkania czy zaliczenia prawka - wiec będzie co pisać :-P), z przemyśleń dotyczących tego co się aktualnie będzie działo, co wygrzebię w necie, z tego czym się akurat zajmuję czasem z moich poglądów albo moich postaw moralnych... I tu zapraszam do dyskusji, gdyż pełen jestem kontrowersji i sprzeczności; czasem aż do tego stopnia, że sam nie wiem co jest tylko grą a co już prawdą...

Czy warto?
Mam nadzieję. Zjedźcie mnie jak burą sukę jeśli w ciągu kilkunastu pierwszych postów nie osiągnę zadowalającego poziomu mojego pierwszego bloga :-)

Mam nadzieję, że uda mi się opracować jakiś system kategorii do których będą trafiały posty o podobnej tematyce, póki co będę je pewnie tagował w tytule.

Aha, pewnie coś warto by o mnie - w tym roku kończę trzecią dekadę życia, żona, syn, wynajęte mieszkanie, auta brak, informatyk więc komputer, zapalony gracz więc nawet wypasiony (jakieś 2 lata temu); raczej osoba o ugruntowanej świadomości religijnej, w zasadzie radykalny liberał i wredny sukinsyn (podobno). Nic to - sami ocenicie już wkrótce. :)