24 stycznia 2009

[Foto] Cmentarz żydowski na Bródnie

To była na prawdę smutna sesja. Trochę się w sumie spodziewałem - od lat zdewastowany kirkut, mokry zimowy dzień...

Krótką historię tej nekropolii można przeczytać w Wikipedii, i poznać część faktów dotyczących przyczyn tego stanu. Pamiętam, że kiedyś już widziałem jakieś materiały (jakaś gazeta?), które wspominały o rozkradaniu przez władze hitlerowskie a później komunistyczne kamienia z cmentarza, ale nawet w najmniejszym stopniu nie byłem przygotowany na to co tam zobaczyłem...


W miejscu dawnego starodrzewu - klasyczne postkomunistyczne szpalery drzew sianych z traktora...

Niemal cały teren cmentarza to ten las i śmieci (szkoda nawet czasu na fotografowanie - każdy może obejrzeć podobne przy drodze...). Wszystkie mecwy, które pozostały na terenie cmentarza zostały zwalone w jego centralnym punkcie i tworzą przygnębiające sterty.





Gdzieniegdzie można natknąć się na pojedyncze ułomki nagrobków.


W kilku miejscach stoją pojedyncze nagrobki - nędzna pozostałość tego miejsca.




W pobliżu głównej bramy faktycznie można natknąć się na zdewastowane, bardzo zniszczone nagrobki, ślady libacji, sylwestrowych zabaw i jeszcze więcej śmieci...



Mimo wszystko nie to jest najgorsze. Kręcący się po terenie pijaczkowie, wymazana sprejem i zdewastowana brama główna (która tylko wygląda na zamkniętą), butelki po trunkach, rozbite znicze (na cmentarzu żydowskim!?!?). Ale najgorszy są bezmyślni ludzie wyprowadzający tam swoje psy! Kolejny dowód na wysoki poziom kultury i inteligencji okolicznych właścicieli czworonogów (kolejny to chodniki i trawniki).

Nigdzie w artykułach o tym kirkucie nie natknąłem się na informacje o ekshumowaniu zwłok, co oznacza, ze dalej leżą na terenie całego cmentarza, w zupełnie nie oznaczonych miejscach - w sumie były rozkradane tylko nagrobki - a ludzie i psy po nich depczą... Ech...

Nawet się cieszyłem kiedy już opuściłem to przygnębiające miejsce.

16 października 2008

4,5 V

Kolejna sprawa, która w zasadzie bulwersuje mnie od dawna.

Zapewne każdy spotkał się już z niejednym urządzeniem zasilanym napięciem 4,5 Volta. Kiedyś była od tego specjalna (tzw. "płaska") bateria - ale od dawna już takich nie widziałem. Obecnie stosuje się 3 "paluszki" - albo AA albo AAA.
Czemu się czepiam? Chcąc oszczędzić i być bardziej proekologicznym, z założenia stosuję akumulatorki zamiast zwykłych baterii. Dzięki temu nie muszę tak często wyrzucać ani utylizować tych zużytych ogniw.
A teraz niech mi ktoś wskaże ładowarkę, która JEDNOCZEŚNIE naładuje komplet 3ech baterii! Nigdzie takiego nie widziałem! Dlaczego się ciskam? Sprawa chyba oczywista - niby mogę kupić sobie 4 akumulatorki i jeden używać gdzie indziej. Problem jest jednak jeden - nierównomierne naładowanie / rozładowanie ogniw, które w przypadku ich pomieszania znacznie skróci ich żywotność i pojemność. W zasadzie w takiej sytuacji kupno akumulatorów staje się nieopłacalne ekonomicznie...

Dziękuję bardzo drodzy producenci sprzętu za zmuszanie mnie do kupna zwykłych baterii...

18 marca 2008

[Czytanie] Nocna Straż

Świeżo po lekturze najnowszego tomu Prattcheta przetłumaczonego na polski nie wypada nie podzielić się wrażeniami.

(Notka: teraz już nie jestem na świeżo, ale najwyższy czas dokończyć tego posta :))

Żadnego streszczania fabuły, bez spoilerów. Krótko i konkretnie - mimo, że podczas całej lektury tak serdecznie i solidnie zaśmiałem się może ze trzy razy, to uważam to za jedną z najlepszych odsłon cyklu. Głęboka i przemyślana dość mroczna historia jest świetną kalką działalności rewolucyjnej, stosunków międzyludzkich i miotających nimi pragnień.
Dla miłośników Świata Dysku wspaniałe pogłębienie świetnie narysowanych postaci Vimesa i Vettinariego (w sumie chyba dwie z trzech moich ulubionych postaci w całym cyklu) - dowiadujemy się zwłaszcza sporo o samym Patrycjuszu, jego przeszłości i motywacji. Autentycznie przeraża :)

Polecam. (5+)

3 marca 2008

50/60

Krótka uwaga dotycząca obowiązującego domyślnego ograniczenia szybkości (50km/h). Całe mnóstwo osób marudzi, że nie widać żadnej poprawy po jego wprowadzeniu, że nie zmieniła się ilość samych wypadków ani ich śmiertelność.
A z drugiej strony niemal 100% kierowców (poczynając od policjantów i straży miejskiej a wyłączając chyba tylko "eLki" i ich kierowców) przyznaje, że niemal nigdy się do niego nie stosują właśnie dlatego, że nie widać efektów.
No i nie dziwne - nigdy ich ku*wa nie będzie, jak nikt ich nie zacznie wprowadzać w życie. Kolejne idiotyczne błędne koło tego świata i pretensje do innych za własną głupotę...

2 marca 2008

(Z)myślnia

Kto czytał ten wie - Jacek Dukaj i "Czarne Oceany" (co nieco z tego o czym będę pisał można znaleźć w tym WĄTKU, tam też inne odwołania, warte przejrzenia). Temat tyleż kontrowersyjny co ciekawy - w wielkim uproszczeniu i skrócie - sugerowane jest istnienie jakiegoś rodzaju "pola", w którym funkcjonują tak zwane psychomemy - jednostki pamięci, wspomnień i myśli poszczególnych jednostek inteligentnych (zasadniczo ludzi), przenikające się i niejako tworzące samoistny byt, z którego czerpią i do którego wszyscy wlewają. Tłumaczy to co ciekawsze zjawiska typu "pamięć formy", czytanie w myślach, empatia. Dodatkowo o bezczasowej i bez-przestrzennej formie - wygodne.
Dlaczego o tym piszę? Otóż, od kilku dni jakoś chodzi mi ta książka po głowie (a czytałem ją grubo ponad rok temu) - zupełnie nie przypominam sobie co wywołało pierwsze skojarzenie, ale zaczął mnie nurtować problem "praw dostępu" do informacji zapisanej w myślni a szczególnie przez bliźniaków.
Bo tak mnie zastanowiło - może oni wcale nie odczuwają "siebie" na odległości, swoich uczuć a po prostu "czytają" ze zbliżonego (lub nakładającego się) obszaru myślni. Czyżby miało to oznaczać, że kluczem jest bioelektryczny wzorzec mózgu, który jest dość prostą pochodną kodu genetycznego? Czy w takim razie mój ewentualny klon będzie w stanie korzystać z DOKŁADNIE tego samego obszaru co ja, czyli będzie "mną" nie tylko ciałem ale i umysłem? (Pomijam kwestię kotwiczenia i posiadania duszy, ale kto wie - może też jest podpięta genetycznie, a może to właśnie dusza jest częścią myślni i po śmierci sobie w niej w pełni świadomie funkcjonuje? I wtedy Bóg mógłby bardzo prosto faktycznie być wszechwiedzący, nieskończony i tak dalej - niezależnie czy "byłby" ową myślnią czy po prostu miałby dostęp na prawach administratora:) No nieważne - to tylko filozoficzna interpretacja.)
I czy można pogwałcić ten klucz biologiczny i czytać czyjąś myślnię? A telepatia? A chociażby wydarzenie z wczoraj:
Odwiedziła mnie znajoma, której towarzyszył człowiek, którego widziałem pierwszy raz na oczy, praktycznie nic zupełnie o nim nie wiedziałem, a jednak od pierwszego słowa doskonale się zgadywaliśmy - podobne zabawy słowem, sporo wspólnych zainteresowań i zbieżnych przemyśleń. Oczywiście można się po prostu zżymać, że to zwykły przypadek, ale z drugiej strony dlaczego przyjęliśmy taki a nie inny początek rozmowy (którego ja w zasadzie nie praktykuję z obcymi) oparty na pokręconych grach słownych i "filozowaniu" z przymrużeniem oka? I to praktycznie bez żadnego wstępu na wybadanie "przeciwnika" - forma przyszła zupełnie naturalnie i sama... Może w takim razie, jakieś obszary mózgu rozwijające się podobnie (ale z różnych genów) i dające pewne wspólne zainteresowania, poglądy itp, po prostu dają dostęp do wspólnych obszarów myślni, takich miejsc publicznej wymiany i kształtowania opinii? A te obszary zakodowane "kluczem prywatnym" tylko do unikalnych? W końcu nawet jednojajowe bliźniaki mają inny kod genetyczny, chociaż bardzo podobny.
A co takimi zjawiskami jak "wspólnota myśli", czy tak ważne w zakochaniu dzielenie się myślami, zjawisko dopasowania intelektualnego czy poglądowego, może albo wymaga dostępu do wspólnych obszarów myślni albo wyrobienia sobie odpowiednich grantów? I co na to badania wykazujące, że zakochane osoby mają niemal identyczny wzór przebiegu fal mózgowych? A jeśli to właśnie one są kluczem? (W obu znaczeniach tego słowa.)
Może i głupie, ale koncepcja myślni całkiem zmyślnie wiele z tych rzeczy tłumaczy. Aż strach się bać.

28 lutego 2008

Z ekologią za pan brat.

No i kolejny chory pomysł zaszczepiony do polskiej rzeczywistości. Wszystkie debilne "normy unijne" jak zwykle w Polsce przybierają wymiary absurdu.
Oto rusza ustawa (czy rozporządzenie, wszystko mi jedno) o segregacji odpadów. Znaczy to JA mam sfinansować sobie dodatkowe pojemniki na śmieci, JA mam zawrzeć umowy na zróżnicowane odbiory z firmami pokroju MPO czy Sita, to JA mam im płacić za 4x częstszy wywóz (przecież nie będą mi brudne butelki czy puszki gniły przez miesiąc w śmietniku - bo na pewno nie zamierzam tracić jeszcze energii, czasu i środków na ich mycie) i to JA mam to po nie wiem jaką cholerę segregować.
Skoro dziś słyszę w TV, że tylko 3% gmin ma programy recyklingu śmieci. Co, jak wiem z doświadczenia i obserwacji (co też pokazał jeden z odcinków "Włatcóf Móch"), oznacza po prostu, że moje z trudem poniesione wydatki zostaną załadowane do jednego kontenera i po staremu wywiezione na jedno wysypisko. I przecież jest to wszystkim wiadome i oczywiste, więc nie rozumiem po cholerę ludziom mydlić oczy, że mają segregować? Żaden z tych przemądrzalców się słowem nie zająknął o zakładach utylizacji i przetwarzania bo ich po prostu nie ma (a jak są to i tak za mało)!
Znaczy się, skoro nie rozumiem czemu, to jak zwykle chodzi o mamonę. A kto zarobi? Producenci kubłów, mimo wszystko worków na śmieci (a co w ręku będę nosił?) firmy oczyszczające i oczywiście ci cali "ekologowie", którzy jak zwykle zostaną sfinansowani przez tego komu pomogą okraść kogoś innego.
Kolejny rozbój w majestacie je***ego prawa. Bezczelne gnojki.
W takim razie proponuję rozwiązanie racjonalizatorskie: segregujemy do jednego wora puszki, do drugiego butelki, to trzeciego papier (albo spalamy w kuchni / kominku) i do czwartego resztę. Potem je elegancko układamy (zawsze tak samo - nie może być bałaganu, przecież jesteśmy eko-logiczni!) w JEDNYM pojemniku i niech sobie wybierają. Miały być posegregowane? Są! Chcieli w oddzielne pojemniki? No to proszę bardzo - worek też pojemnik (a na upartego pojemnik - w sensie kosz - jest oddzielony od siebie samego workami :P) Bezczelność za bezczelność.

25 lutego 2008

[Debata] Polskie kino? A co to takiego?

Znaczy się, że co? Że mówią po polsku? Bo, że jest polski reżyser albo aktorzy to jeszcze nic nie znaczy. O tak... mówią... I to zazwyczaj z taką ilością bezzasadnych bluzgów i wulgaryzmów, że jest to aż niesmaczne dla mnie, który przeciwko soczystej mowie zbyt wile przeciwko nie mam.
No to może rzecz się rozchodzi o polski scenariusz? O to na pewno! Albo ekranizacje lektur, albo filmy historyczne - jedno i drugie nudne i bezwartościowe, nie posiadające ani ciekawej akcji ani czegoś głębszego do przekazania - bo przecież skoro do tej pory mało kto wyciągnął właściwe wnioski z samej historii, tym mniej jest prawdopodobne, że zrozumie - spłycony przecież - przekaz filmu. Albo polskie komedie - może i dobre, czy śmieszne; ale praktycznie nie zrozumiałe już nawet nie tylko dla ludzi z zagranicy ale i dla naszego młodego pokolenia - ciągłe odwołania do "czasów minionych" też tego nie zmieniają. Do tego postępująca brutalizacja, która powinna charakteryzować kino sensacyjne, a które bardziej przypomina mało efektowne i bardziej reportaże niż filmy - telewizyjne seriale kryminalne (polskie oczywiście). Że nie wspomnę o schematyczności i banalności historii, dodatkowo ponownie beznadziejnym wykonaniu, średniej muzyce i nijakiej atmosferze.
No to może w takim razie kino familijne? Ja tam poza "Rodziną zastępczą", które w dodatku są tylko serialem TV nic nie kojarzę - a i to straszliwie sterylne, dla obcokrajowca cała ironia praktycznie niezauważalna.
Wspomniany w temacie debaty "Katyń" - nie oglądałem i nie zamierzam. Historia Katynia jest mi znana i od dawna mam wyrobiony pogląd (i zdecydowanie bardziej radykalny) i oglądani jej w kinie jest dla mnie równie interesujące jak historia jakiejś bitwy dwóch afrykańskich plemion - w niczym mnie nie ubogaci, a tylko wkurzy ludzką niegodziwością i podłością. Albo wykonaniem; jak dla mnie jedna siara i marnowanie czasu i zdrowia.
A inne rzeczy? Reszta już dotyczy nie tylko kina polskiego, ale kina w ogóle (polskie samo w zasadzie nic już więcej do światowego dorobku filmowego więcej nie wkłada).
Seriali obyczajowych (jak i filmów dramatycznych) nie oglądam z założenia - gówno mnie obchodzą łzawe historie zupełnie mi obojętnych ludzi; zbyt wrażliwy jestem żeby się tym niepotrzebnie biczować. Tak samo komedie romantyczne - "gówno-prawda" filmy o idiotach, którzy nie wiedzą czego chcą od życia, nie potrafią się dogadać ani nawet dokładnie podetrzeć. Historie bez morału, bez nauki, zazwyczaj mało śmieszne (a co raz częściej humorem kloacznym - może i dobrym na męski wieczór przy piwie (znaczy sam wulgarny humor, bo większość facetów nawet nie wie, że istnieje taki gatunek jak komedia romantyczna poza piekłem), ale na pewno nie na miły wieczór z ukochaną (albo jej mamą :D) i wszystkie rżnięte na jedno kopyto.
No to co pozostaje? Shrek, Star Trek, Lost, Prison Break, Heroes i cała masa innych,. z tych samych źródeł i kanonów. Właśnie - masa. Już się też zaczęły powoli przejadać. Już niedługo ostatnia lektura, którą uczniowie chętnie zobaczą w kinie (HP) już wkrótce zostanie ukończona (3 lata?), jak są kręcone inne rzeczy na świecie (Doom, Złoty Kompas itp) nawet nie wspomnę.
Obawiam się, że wkrótce nawet światowe kino czeka totalna nuda i zastój jak polskie (może poza coraz lepszymi efektami i akcją - samą czystą akcją - to już chyba jakieś kino interaktywne z grami by było lepsze) a zaraz potem totalny marazm.
Chyba, że jakiś kolejny geniusz pchnie tą zbłąkaną muzę na inne tory.

22 lutego 2008

Muzyka Duszy

Nie, nie będzie o Prattchetcie. Długo się zastanawiałem jak zatytułować tego posta i chyba takie podsumowanie jest najistotniejsze.
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że muzyka, którą słucham na co dzień pochodzi z pogranicza gatunków, to składy łączące w swojej twórczości odległe rodzaje i nurty muzyczne. Że wprawdzie cenię wirtuozów i "matematyków muzyki" pokroju Vaia, Satrianiego czy Dream Theater, to jednak przede wszystkim tym czego szukam w muzyce to piękno, harmonia i poruszenie ducha a nie tylko doskonała technika czy tzw. ważne treści.
Dlatego nie trawie praktycznie wszelkich nurtów z okolic rapu (tu akurat mam największą tolerancję), hip-hopu, house i tym podobnego prymitywu, który z muzyką ma wspólne tylko to, że do jego stworzenia użyto instrumentów muzycznych. Muzyka powinna posiadać rytm, melodykę (harmonię) i melodię, a w powyższych brakuje co najmniej 2 z 3.
Uwielbiam natomiast głośno puścić sobie ze słuchawek Rhapsody i ich "The Dark Tower of Abbys". I zgrzewają mnie pogardliwe spojrzenia i uśmieszki gdy wystukuję rytm na udzie lub stopą, gdy przebieram palcami po rurze w metrze (zamiast się jej zwyczajnie trzymać) wywijając esy-floresy riffów (niekoniecznie poprawnych) gdy czasem sobie dyryguję sekcji smyczkowej, a nawet gdy z błogim uśmiechem zamykam oczy i lekko poruszam głową unosząc się na fali muzyki.
I wiem, że nawet jak podkręcę głośność do oporu nie podzielę się nawet setną częścią tego uniesienia, które wówczas czuję. Nikt nie zobaczy tych zwiniętych w szaleńczym piruecie gitarowych riffów przetykanych nićmi wiolonczeli i skrzypiec jak spływają w dół wszystkimi nerwami wprawiając w drżenie i zachwyt każdą komórkę ciała, sprawiając że chcą zawirować w szaleńczym rytmie i wykrzyczeć czystą ekstazę. Najwyżej możecie dostrzec powrotny marsz perkusji splecionej z organami i smyczkami który objawia się gęsią skórką na mojej szyi i wyżej (i zapewne jeszcze bardziej błogim uśmiechem :))
Och, nie wątpię, że jest wielu których takie "symfoniczne cycki" tylko śmieszą. A ja uwielbiam gdy ostre brzmienia, zachwycające bogactwem form i dźwięków łagodzi delikatny kobiecy sopran w stylu Within Temptation czy Nightwisha (jeszcze z Tarją na pokładzie) czy Epiki albo dla odmiany Kamelota z rewelacyjnym głosem Roya zwłaszcza w duecie z Simone ("The Haunting"). Albo odwrotnie - gdy przerażające warkoty, wycia, charczenia i coś czego głosem nie można nazwać, gwałcą misterne konstrukcje linii melodycznej by tym bardziej podkreślić jej piękno, wdzięk i harmonię (Dimmu Borgir, Bathory, nawet kilka kawałków Daemonarcha i wiele innych pojedynczych majstersztyków stworzonych przez pokręconych poza tym autorów :D).
Kiedy słyszę jak w nowym utworze wspaniały monument wznoszą razem muzyka symfoniczna i metalowa, szykuję się już w duchu na wspaniałą ucztę i chwile prawdziwego odlotu bycia porwanym dosłownie i w przenośni na skrzydłach niewyobrażalnie pięknego i filigranowego stworzenia.
Bo mimo ogromnej ilości twórców z tych rejonów muzyki (i ich twórczej płodności) jest tylko kilka (naście) utworów, które tak szczególnie mnie poruszają. I chyba tylko 2-3, gdzie robi to też warstwa liryczna, np. Korpiklaani "Under The Sun" i Kamelot z utworem "Abandonned".
I tylko żal, że tych utworów z najwyższej półki jest za mało by zapchać mojego MP3 playera...

21 lutego 2008

[Filozoficznie] Szaleńcy i wizjonerzy.

Do napisania tego posta skłonił mnie fragment zapowiedzi gry "Scorpion" z numeru 149 (03/2008) magazynu CD-Action (przy okazji graczom go nie znającym (?!?!) szczerze polecam to czasopismo - na naszym rynku nie ma nic lepszego a i na światowym prezentuje się przyzwoicie - i nie, nic nie dostaję od Nich za reklamę :)). A cóż poza żartobliwą uwagą dotyczącą roku, w którym się dzieje gra - z którą to opinią od dawna się zgadzam - mnie tak poruszyło? Pozwolę sobie zacytować te fragmenty bez zbędnych przerw na komentarze:
"Po wyniszczającej wojnie wszystkim rządzą megakorporacje kontrolujące nienaruszone obszary i resztki populacji (...) szybciutko założyli nową korporację (...)" Nie posądzam autora zapowiedzi o naiwność - zwyczajnie zakładam, że parafrazował (albo i wręcz cytował) materiały prasowe, dema czy zapowiedzi na stronie (s)twórców gry - jeden z większych wydawałoby się banałów bezustannie powtarzanych przez kino, telewizję czy książki, że o grach komputerowych nie wspomnę.
Czego się tak naprawdę czepiam? Otóż tego schematu, że wielkie korporacje dążą do unicestwienia lub władania wszystkim. Po pierwsze: uważam, że tylko wariaci mogą mieć tak nierozsądne plany. Z czysto praktycznych względów - wyniszczenie ludzi spowoduje, że nie będzie już kogo wyzyskiwać, na kim robić kokosów, komu sprzedawać towary / usługi korporacji. Ponadto nie będzie komu wyprodukować prądu, benzyny, żywności - ba jaśnie przewodniczący nawet sam będzie musiał sobie umyć gacie w strumyku, o ile wcześniej jego armia wiernych ochroniarzy nie zje i jego samego w bratobójczej walce o przetrwanie. Żeby daleko nie szukać - wystarczy przeczytać "Mroczną Wieżę" Kinga (więcej o tej lekturze w innym poście, który powinien być wkrótce dostępny) by zobaczyć do czego doprowadziły rządy oszalałego Karmazynowego Króla i jego popleczników.
A właśnie - poplecznicy. Czy to taka wielka sztuka zlikwidować megalomaniackiego, dufnego w siebie szaleńca? A tak rzadko się to zdarza w fabułach. Pomijam to, że taki zły często ucieka po to by był materiał na sequel, ale to przecież dziwne by ktoś nie chciał przejąć jego imperium zła i kontynuować obłąkanego planu - oczywiście kolejny furiat.
Mogłoby się nasuwać w takim razie podejrzenie, że nawet jeżeli w rzeczywistości taką drogę upadku i bezmyślności obierze jakiś przywódca - to raczej prędzej niż później powinien znaleźć się ktoś rozsądniejszy, kto go tej władzy w mniej lub bardziej elegancki sposób pozbawi. Z wariatami nie ma żartów, zwłaszcza w rzeczywistości.
Pamiętam jak swego czasu zżymałem się przed żoną, że Goodking w swojej epickiej tele-powieści "Miecz Prawdy" (swoją drogą to temat na oddzielny post) chyba trochę przegiął opisując jak zdziczeć mogą ludzie po wpływem - logicznie rzecz ujmując - chorej, zgubnej i wewnętrznie niespójnej ideologii o ile tylko zostanie im przedstawiona w odpowiednim świetle. Uświadomiła mi w ogólnym ale obrazowym zarysie co sobie nawzajem robią rozmaite plemiona w Afryce, jakie bestialstwa, okrucieństwo i sadyzm ma tam miejsce. Bazując na tym przesłaniu pozwoliłem sobie na dalsze wnioskowanie.
Ktoś tymi ludźmi kieruje. Albo ma w tym jasno wytyczony cel (I zysk, bo przecież co innego, wszystkie wojny na świecie toczą się o możliwość dupczenia albo o pieniądze, czyli tak czy siak w efekcie o dupczenie (najwyżej za pieniądze) a wycieranie sobie mordy religią albo wzniosłą ideologią jest tylko zabiegiem marketingowym!), albo - co zostało udowodnione wcześniej - jest szaleństwem.
Trochę się zastanawiałem, czemu - często nawet mądrzy - ludzie dają sobą manipulować jednostkom albo grupom idiotów, szaleńców i skurw***ów? Czemu to ta hołota nagina do swojej pseudo moralności etykę zdrowych ludzi? Czemu ci lepsi w imię lepszejsprawy - zamiast się chować za tchórzowskimi twierdzeniami "humanitaryzmu" - po prostu nie wybiją albo gdzieś nie zamkną tych kretynów. Wiedzą przecież czym grozi głoszenie takich chorych ideologii (a chociażby Stalin, Hitler i podobne oczywiste przykłady), że tylko ich likwidacja w zalążku morze je ukrócić. Że społeczeństwo nie może sobie pozwolić na egzystencję takich pasożytów dla własnego dobra a hasła o poszanowaniu ich życia są po prostu śmieszne w kontekście głoszonego przyzwolenia na masową rzeź niewinnych i bezbronnych nienarodzonych dzieci.
Dlaczego? Dlaczego ludzie wiedząc jakim głupkiem jest Bush i tak go wybrali i za nim idą? Dlaczego w naszym kraju wybiera się ciągle różnej maści oszołomów. Dlaczego ludzie widzą tylko, że "ten kandydat ma więcej tez w swoim programie, z którymi się zgadzam" a nie dostrzegają, że w tym samym momencie ma postulaty, które są absolutnie nie do zaakceptowania i sprzeczne z poprzednimi (wzajemne wykluczanie możliwości realizacji - pośrednio lub nie - co za różnica!) albo z moralnością czy religią wyborcy?
Odpowiedź jaka mi sie sama nasunęła to taka, że ludzie na przywódców wybierają wizjonerów. Przeżywając swoje nędzne i szare życia instynktownie chcą, by kierował nimi ktoś, kto ma konkretną, kolorową (nawet jeśli jest czerwona jak krew) wizję przyszłości i ich życia. Dlatego tak łatwo przeróżnej maści oszołomom i szarlatanom przychodzi przekonanie innych do swoich pomysłów. Potem pozostałą rozsądną cześć można albo złamać albo zlikwidować. Bo ci wizjonerzy nie mają żadnych skrupułów przed usuwaniem przeszkód stojących na drodze ich wizji.
Przerażające i smutne zarazem.
Chcesz coś dodać? Zaprzeczyć? Skomentuj.